Nad
Konoha pojawiły się ciemne chmury zwiastujące niebezpieczeństwo...
Słonce nie miało siły przebić się by ogrzać swym ciepłem
mieszkańców wioski ukrytej w liściach. Siedział na łóżku
szpitalnym przysłuchując się odgłosom walk, jakie odbywały się
na zewnątrz. Był sam zamknięty w czterech zimnych ścianach.
Lekarze kazali my nigdzie nie wychodzić ze względu na jego wybity
bark. Z każdym kolejnym krzykiem i dźwiękiem dwóch mieczy, które
spotkały się ze sobą jego frustracja rosła coraz to bardziej w
gore. Nie miał zamiaru przesiedzieć całą bitwę w szpitalu jak
jakiś tchórz. Ściągnął kołdrę, która pielęgniarki go
szczelnie owinęły i usiadł na skraju łóżka. Jednym ruchem lewej
reki ściągnął temblak, który podtrzymywał jego prawy bark i
rzucił go na łóżko. Zszedł z miękkiego mebla, na którym
spędził trochę czasu, po czym zarzucił na siebie swe ubrania i
wyszedł pomieszczenia zamierzając włączyć się w walkę... Nie
bacząc na niebezpieczeństwo, jakie mu groziło...
Areszt
w wiosce Liścia. Huki spowodowane atakiem Akatsuki na wioskę było
nawet tu słychać. Trójka członków Taki siedziała jak na
szpilkach we wspólnej celi. Mężczyźni nie kryli frustracji i
zażenowania głupotą swojej towarzyszki. To właśnie przez jej
inteligencje znaleźli się w takiej sytuacji. Na dodatek nie mogli
pomóc swemu przywódcy gdyż cela blokowała ich przepływ chakry a
także osłabiła wszystkie organy prócz serca jednak nawet to nie
przeszkadzało seledynowowłosemu wypowiadać swego niezadowolenia
względem okularnicy.
-
Ja nie wiem jak można było być tak głupim… Wiedziałaś dobrze,
że trzeba uważać to jeszcze dałaś się podpuścić. – warczał
w jej stronę
-
Gdybyś nie zostawił teczki na wierzchu to by jej nie znalazła i by
nie zniknęła. Wtedy nie byłoby tego całego zamieszania. –
odgryzła się mu poprawiając swe czarne okulary na nosie
-
Nie patrz się na mnie i na moje czyny tylko patrz się na siebie i
na to, co sama uczyniłaś. Nie ładnie jest tak wytykać błędy. –
dodał krzyżując ręce na klatce piersiowej.
-
Chociaż raz darujcie sobie wasze kłótnie raczej ruszcie te makówki
i myślcie jak się stąd wydostać. Bo nawet moja siła nie rozwali
tych cholernych krat. – warknął w ich stronę zdenerwowany
brązowowłosy, który w tej chwili miał ich obojga serdecznie dość.
W dzień w dzień nie było słychać nic innego tylko ich nieustanne
kłótnie, wtedy, chociaż mógł się zaszyć w swym pokoju jednak w
tej chwili nie ma takiej możliwości…
-
Ta, ta, ta… Jedynym wyjściem jest to by ktoś nas uwolnił z
zewnątrz na dodatek musiałaby być to osoba, która jest po naszej
stronie gdyż nasz organizm musi powrócić do poprzedniego stanu. –
powiedział zrezygnowany Suigetsu opadając na swoją kozetkę.
Żadnego strażnika nie było wraz z nimi, wszyscy byli zajęci walką
z organizacją brzasku. Nagle usłyszeli ciche kroki dochodzące ze
strony schodów. Mimowolnie każdy z nich spojrzał w ową stronę
nie spodziewali się ujrzeć tą osobę…
Odważnym
krokiem kroczył w stronę siedziby Korzeni. Jeszcze chwila a zabije
ostatniego, który wydal rozkaz wybicia klanu Uchiha. Jego zemsta
wreszcie się wypełni... Tyle lat na to czekał a teraz nadszedł
ten moment... Nadszedł czas zemsty... Jednak w tej chwili nie tylko
to zaprzątało jego myśli... Również pojawiały się pojedyncze
zdania dotyczące różowowłosej i tego, w jakim stanie się teraz
znajduje. Wiadomość, że zostanie ojcem jeszcze nie do końca do
niego dotarła. Nie wyobrażał siebie w roli niańki... Faktem było
ze spędził nieco czasu z Sui jednak to nie było to samo... to było
jedynie trzymanie głupiej lalki w ręce a nie zmienianie pieluch i
kołysanie do snu. To było nierealne dla niego w tej chwili... Mimo
iż wpierw pragnął potomka, lecz to było cos innego. Nie miał
zamiaru go wychowywać... Chciałby stal się silnym shinobi i aby o
jego klanie znowu było głośno, ale teraz, gdy Sakura jest w ciąży
nie wie, co o tym myśleć... co robić... Ostatnia wydarzenia
związane z Kunoichi najwidoczniej przerosły go i jego ambicje.
Zdecydowanie za dużo o niej myślał... Wszystkie myśli związane z
różowowłosą i ich potomkiem szybko odrzucił na bok i skupił się
na tym, co jest w tej chwili dla niego ważne... czyli zemsta...
Przyśpieszył nieco swego kroku by jak najszybciej pozbawić życia
Danzou. Nie zważał na to ze tuż obok niego ciała Pein'a z
jouninami Liścia toczyli walkę, nawet nie zaszczycił ich swym
wzrokiem. Teraz oni się nie liczyli... Jednak był zaniepokojony tym
ze jeszcze nie dostrzegł żadnego członka swojej organizacji, która
tymczasowo wykonywała polecenia przywódcy brzasku. Jeśli są w
rekach Hokage to będzie zdany tylko i wyłącznie na siebie... Co
może być minusem przy spotkaniu z Madarą, którego również
chciał ostro potraktować. Nie puści mu płazem tego ze działał
na własną rękę i zaczął wszystko bez wcześniejszego
uzgodnienia z nim... Przez co życie jego żony jest w
niebezpieczeństwie tak samo jak i ich potomka... Mimo iż nie
wiedział, co później z nimi zrobić, chciał to załatwić sam,
ale nie robiąc im żadnej krzywdy fizycznej. Konohanie nie atakowali
go... Nie wiedzieli, po której stronie jest a skoro on nie
zaatakował ich jeszcze nie zamierzali ryzykować. Jednak ich uczucia
do niego w tej chwili były mieszane... Czemu
nie walczy? Co go powstrzymuje od zaatakowania Akatsuki? Gdzie teraz
zmierza? Takie
pytania krążyły w myślach shinobi Konohy na widok Uchihy.
Kruczowłosy nie zważając na nich kroczył dumnie z aktywowanym
sharinganem w swych oczach w znane sobie miejsce. Nagle ślimaki
zaczęły pojawiać się koło rannych próbując uleczyć ich...
Wszyscy wiedzieli juz ze również Tsunade zaczęła działać...
Pozostała tylko nadzieja ze włączy się do walki z Akatsuki i nie
utraci swego życia. Które było bardzo cenne dla wszystkich
mieszkańców Kraju Ognia. Pomału dochodził do wysokiego budynku.
Jeszcze kilka minut a pozbędzie się ostatniego członka starszyzny.
Wolnym krokiem zaczął wchodzić po betonowych schodach a w ręku
dzierżył swą katanę. Gdy znalazł się tuż przed wejściem do
dużego pomieszczenia, w którym znajdował się ów mężczyzna
przystanął na chwilę. Nie wiedział, czemu zatrzymał się na tą
chwilę jednak szybkim ruchem nogi wyważył duże dębowe drzwi,
które z hukiem opadły na marmurową posadzkę. Wolnym krokiem
przeszedł przez wielki hol nie tracąc czujności. Jego kare
tęczówki bacznie lustrowały każdy zakamarek owego pomieszczenia.
Jednak nigdzie nie mógł dostrzec jego sylwetki.
-
Danzou!! – jego wściekły głos ogarnął całe pomieszczenie.
Zaczął krążyć wokół własnej osi chcąc upewnić się czy
czasami nie chowa się gdzieś za jednym z filarów. Lecz nadal
nikogo nie dostrzegł… A niestety Sharingan nie jest Byakugan i nie
prześwituje ścian…
-
No, no, no…. Co sprowadza Uchihę w moje skromne progi? – zadrwił
wychylając się zza jednego marmurowego filaru.
-
Twoja rychła śmierć, której to ja będę sprawcą. – odparł a
jego ton był cały czas suchy i ostry jak nie jeden rycerski miecz.
-
Jesteś bardzo ambitny. – dodał wychodząc z cienia, jakie go
okalało
-
Ten ambitny ktoś zaraz zmiecie Cię z powierzchni ziemi! Wreszcie
odpowiesz za to, co zrobiłeś! Morderco! – podniósł głos za
dużo negatywnych emocji w tej chwili nim targało. – Zobaczymy czy
jesteś taki mocny w walce jak w wydawaniu rozkazów! – dodał i
szybko wykonał kilka szybkich pieczęci, po chwili chidori nagashi
zaczęło rozprzestrzeniać się po całym pomieszczeniu. Starszy
mężczyzna zaczął odskakiwać do tyłu by nie zostać trafiony
jedną z błyskawic, które potrafiły być nawet śmiertelne. Jednak
Sasuke nie ustępował i zwiększył natężenie swego ataku.
Jeszcze sekunda a celnie trafi w swój ruchomy cel. Niespodziewanie
pomiędzy nimi pojawiła się osoba trzecia. Kruczowłosy chłopak
wykonał szybką gestykulację rąk wytwarzając tarczę chakry,
która niestety jest w stanie powstrzymać wyładowania elektryczne
wytworzone przez Uchihę. Spadkobierca sharingan na ten widok
zmarszczył groźnie brwi…
-
Sai nie wtrącaj się w nie swoje sprawy! – krzyknął w jego
stronę
-
Chcę znać powód, dlaczego zaatakowałeś Danzou? – odparł
spokojnie. Widząc, że Nagashi znika dezaktywował swoją tarczę.
Nie tylko Naruto trenował ciężko przez te kilka lat… On również
zdobył nowe umiejętności jak i poszerzył swe kompendium na temat
różnych jutsu.
-
Nie będę się powtarzał... Pilnuj swego nosa i zjeżdżaj stąd!
Mam z nim pewne porachunki! Jeśli zostaniesz nie powstrzymam się
przed zabiciem również ciebie! – jego ton był surowy a słowa te
wypowiedział bez żadnego mrugnięcia.
-
Nie boję się ciebie. Zamierzam Cię powstrzymać nie zważając na
wszystko. – odpowiedział
-
W takim razie i ty także zginiesz dzisiaj z mej ręki. – dodał a
kącik jego ust lekko podniósł się ku górze. Nie przepadali za
sobą to było faktem. I nawet teraz nie zamierzali tego zmieniać.
Jego dłonie znowu zaczęły wykonywać pieczęcie… Wąż, tygrys,
małpa, świnia, koń i na koniec raz jeszcze tygrys…. Głęboki
wdech i po chwili z jego płuc wydobyła się ogromna kula ognia…
No comments:
Post a Comment