56.

Nad Konoha pojawiły się ciemne chmury zwiastujące niebezpieczeństwo... Słonce nie miało siły przebić się by ogrzać swym ciepłem mieszkańców wioski ukrytej w liściach. Siedział na łóżku szpitalnym przysłuchując się odgłosom walk, jakie odbywały się na zewnątrz. Był sam zamknięty w czterech zimnych ścianach. Lekarze kazali my nigdzie nie wychodzić ze względu na jego wybity bark. Z każdym kolejnym krzykiem i dźwiękiem dwóch mieczy, które spotkały się ze sobą jego frustracja rosła coraz to bardziej w gore. Nie miał zamiaru przesiedzieć całą bitwę w szpitalu jak jakiś tchórz. Ściągnął kołdrę, która pielęgniarki go szczelnie owinęły i usiadł na skraju łóżka. Jednym ruchem lewej reki ściągnął temblak, który podtrzymywał jego prawy bark i rzucił go na łóżko. Zszedł z miękkiego mebla, na którym spędził trochę czasu, po czym zarzucił na siebie swe ubrania i wyszedł pomieszczenia zamierzając włączyć się w walkę... Nie bacząc na niebezpieczeństwo, jakie mu groziło...
Areszt w wiosce Liścia. Huki spowodowane atakiem Akatsuki na wioskę było nawet tu słychać. Trójka członków Taki siedziała jak na szpilkach we wspólnej celi. Mężczyźni nie kryli frustracji i zażenowania głupotą swojej towarzyszki. To właśnie przez jej inteligencje znaleźli się w takiej sytuacji. Na dodatek nie mogli pomóc swemu przywódcy gdyż cela blokowała ich przepływ chakry a także osłabiła wszystkie organy prócz serca jednak nawet to nie przeszkadzało seledynowowłosemu wypowiadać swego niezadowolenia względem okularnicy.
- Ja nie wiem jak można było być tak głupim… Wiedziałaś dobrze, że trzeba uważać to jeszcze dałaś się podpuścić. – warczał w jej stronę
- Gdybyś nie zostawił teczki na wierzchu to by jej nie znalazła i by nie zniknęła. Wtedy nie byłoby tego całego zamieszania. – odgryzła się mu poprawiając swe czarne okulary na nosie
- Nie patrz się na mnie i na moje czyny tylko patrz się na siebie i na to, co sama uczyniłaś. Nie ładnie jest tak wytykać błędy. – dodał krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Chociaż raz darujcie sobie wasze kłótnie raczej ruszcie te makówki i myślcie jak się stąd wydostać. Bo nawet moja siła nie rozwali tych cholernych krat. – warknął w ich stronę zdenerwowany brązowowłosy, który w tej chwili miał ich obojga serdecznie dość. W dzień w dzień nie było słychać nic innego tylko ich nieustanne kłótnie, wtedy, chociaż mógł się zaszyć w swym pokoju jednak w tej chwili nie ma takiej możliwości…
- Ta, ta, ta… Jedynym wyjściem jest to by ktoś nas uwolnił z zewnątrz na dodatek musiałaby być to osoba, która jest po naszej stronie gdyż nasz organizm musi powrócić do poprzedniego stanu. – powiedział zrezygnowany Suigetsu opadając na swoją kozetkę. Żadnego strażnika nie było wraz z nimi, wszyscy byli zajęci walką z organizacją brzasku. Nagle usłyszeli ciche kroki dochodzące ze strony schodów. Mimowolnie każdy z nich spojrzał w ową stronę nie spodziewali się ujrzeć tą osobę…
Odważnym krokiem kroczył w stronę siedziby Korzeni. Jeszcze chwila a zabije ostatniego, który wydal rozkaz wybicia klanu Uchiha. Jego zemsta wreszcie się wypełni... Tyle lat na to czekał a teraz nadszedł ten moment... Nadszedł czas zemsty... Jednak w tej chwili nie tylko to zaprzątało jego myśli... Również pojawiały się pojedyncze zdania dotyczące różowowłosej i tego, w jakim stanie się teraz znajduje. Wiadomość, że zostanie ojcem jeszcze nie do końca do niego dotarła. Nie wyobrażał siebie w roli niańki... Faktem było ze spędził nieco czasu z Sui jednak to nie było to samo... to było jedynie trzymanie głupiej lalki w ręce a nie zmienianie pieluch i kołysanie do snu. To było nierealne dla niego w tej chwili... Mimo iż wpierw pragnął potomka, lecz to było cos innego. Nie miał zamiaru go wychowywać... Chciałby stal się silnym shinobi i aby o jego klanie znowu było głośno, ale teraz, gdy Sakura jest w ciąży nie wie, co o tym myśleć... co robić... Ostatnia wydarzenia związane z Kunoichi najwidoczniej przerosły go i jego ambicje. Zdecydowanie za dużo o niej myślał... Wszystkie myśli związane z różowowłosą i ich potomkiem szybko odrzucił na bok i skupił się na tym, co jest w tej chwili dla niego ważne... czyli zemsta... Przyśpieszył nieco swego kroku by jak najszybciej pozbawić życia Danzou. Nie zważał na to ze tuż obok niego ciała Pein'a z jouninami Liścia toczyli walkę, nawet nie zaszczycił ich swym wzrokiem. Teraz oni się nie liczyli... Jednak był zaniepokojony tym ze jeszcze nie dostrzegł żadnego członka swojej organizacji, która tymczasowo wykonywała polecenia przywódcy brzasku. Jeśli są w rekach Hokage to będzie zdany tylko i wyłącznie na siebie... Co może być minusem przy spotkaniu z Madarą, którego również chciał ostro potraktować. Nie puści mu płazem tego ze działał na własną rękę i zaczął wszystko bez wcześniejszego uzgodnienia z nim... Przez co życie jego żony jest w niebezpieczeństwie tak samo jak i ich potomka... Mimo iż nie wiedział, co później z nimi zrobić, chciał to załatwić sam, ale nie robiąc im żadnej krzywdy fizycznej. Konohanie nie atakowali go... Nie wiedzieli, po której stronie jest a skoro on nie zaatakował ich jeszcze nie zamierzali ryzykować. Jednak ich uczucia do niego w tej chwili były mieszane... Czemu nie walczy? Co go powstrzymuje od zaatakowania Akatsuki? Gdzie teraz zmierza? Takie pytania krążyły w myślach shinobi Konohy na widok Uchihy. Kruczowłosy nie zważając na nich kroczył dumnie z aktywowanym sharinganem w swych oczach w znane sobie miejsce. Nagle ślimaki zaczęły pojawiać się koło rannych próbując uleczyć ich... Wszyscy wiedzieli juz ze również Tsunade zaczęła działać... Pozostała tylko nadzieja ze włączy się do walki z Akatsuki i nie utraci swego życia. Które było bardzo cenne dla wszystkich mieszkańców Kraju Ognia. Pomału dochodził do wysokiego budynku. Jeszcze kilka minut a pozbędzie się ostatniego członka starszyzny. Wolnym krokiem zaczął wchodzić po betonowych schodach a w ręku dzierżył swą katanę. Gdy znalazł się tuż przed wejściem do dużego pomieszczenia, w którym znajdował się ów mężczyzna przystanął na chwilę. Nie wiedział, czemu zatrzymał się na tą chwilę jednak szybkim ruchem nogi wyważył duże dębowe drzwi, które z hukiem opadły na marmurową posadzkę. Wolnym krokiem przeszedł przez wielki hol nie tracąc czujności. Jego kare tęczówki bacznie lustrowały każdy zakamarek owego pomieszczenia. Jednak nigdzie nie mógł dostrzec jego sylwetki.
- Danzou!! – jego wściekły głos ogarnął całe pomieszczenie. Zaczął krążyć wokół własnej osi chcąc upewnić się czy czasami nie chowa się gdzieś za jednym z filarów. Lecz nadal nikogo nie dostrzegł… A niestety Sharingan nie jest Byakugan i nie prześwituje ścian…
- No, no, no…. Co sprowadza Uchihę w moje skromne progi? – zadrwił wychylając się zza jednego marmurowego filaru.
- Twoja rychła śmierć, której to ja będę sprawcą. – odparł a jego ton był cały czas suchy i ostry jak nie jeden rycerski miecz.
- Jesteś bardzo ambitny. – dodał wychodząc z cienia, jakie go okalało
- Ten ambitny ktoś zaraz zmiecie Cię z powierzchni ziemi! Wreszcie odpowiesz za to, co zrobiłeś! Morderco! – podniósł głos za dużo negatywnych emocji w tej chwili nim targało. – Zobaczymy czy jesteś taki mocny w walce jak w wydawaniu rozkazów! – dodał  i szybko wykonał kilka szybkich pieczęci, po chwili chidori nagashi zaczęło rozprzestrzeniać się po całym pomieszczeniu. Starszy mężczyzna zaczął odskakiwać do tyłu by nie zostać trafiony jedną z błyskawic, które potrafiły być nawet śmiertelne. Jednak Sasuke nie ustępował i  zwiększył natężenie swego ataku. Jeszcze sekunda a celnie trafi w swój ruchomy cel. Niespodziewanie pomiędzy nimi pojawiła się osoba trzecia. Kruczowłosy chłopak wykonał szybką gestykulację rąk wytwarzając tarczę chakry, która niestety jest w stanie powstrzymać wyładowania elektryczne wytworzone przez Uchihę. Spadkobierca sharingan na ten widok zmarszczył groźnie brwi…
- Sai nie wtrącaj się w nie swoje sprawy! – krzyknął w jego stronę
- Chcę znać powód, dlaczego zaatakowałeś Danzou? – odparł spokojnie. Widząc, że Nagashi znika dezaktywował swoją tarczę. Nie tylko Naruto trenował ciężko przez te kilka lat… On również zdobył nowe umiejętności jak i poszerzył swe kompendium na temat różnych jutsu.
- Nie będę się powtarzał... Pilnuj swego nosa i zjeżdżaj stąd! Mam z nim pewne porachunki! Jeśli zostaniesz nie powstrzymam się przed zabiciem również ciebie! – jego ton był surowy a słowa te wypowiedział bez żadnego mrugnięcia.
- Nie boję się ciebie. Zamierzam Cię powstrzymać nie zważając na wszystko. – odpowiedział

- W takim razie i ty także zginiesz dzisiaj z mej ręki. – dodał a kącik jego ust lekko podniósł się ku górze. Nie przepadali za sobą to było faktem. I nawet teraz nie zamierzali tego zmieniać. Jego dłonie znowu zaczęły wykonywać pieczęcie… Wąż, tygrys, małpa, świnia, koń i na koniec raz jeszcze tygrys…. Głęboki wdech i po chwili z jego płuc wydobyła się ogromna kula ognia…

No comments:

Post a Comment

Szablon wykonała Anaya