Prolog

Konoha. Wioska, która kilka lat temu zniknęła z powierzchni ziemi, teraz się odrodziła. Jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Wysokie budynki ponownie wznosiły się ku niebu, a budynek Hokage, który był zbudowany na jego pierwowzór, znajdował się na swym starym miejscu wraz z powiększonymi podziemiami, jakie kryły pod sobą, o których wiedziała zaledwie garstka osób. Jednak owe wydarzenia pozostaną w sercach mieszkańców już na zawsze. Za kilka lat opowieści zaczną być przekazywane z pokolenia na pokolenie, nie chcąc, by ktokolwiek o nich zapomniał. To historia ich ludu - narodu Kraju Ognia. Przyjaciele, jak i wrogowie, którym przyszło stanąć po dwóch różnych stronach. Ból, smutek, żal, gorycz… Wszystkie negatywne uczucia nimi wtedy targały. Duma shinobi; walczyli za swoich, broniąc tego, co ukochane. Byli silni, lecz wielu z nich poległo. Ucierpiała nawet sama wnuczka założyciela wioski ukrytej w liściach, która do tej pory cierpiała katusze. Dzisiejszy dzień jest świętem. Świętem narodu, który za wszelką cenę broniło swoich ziem oraz ludzi na nich zamieszkujących.
Słońce z każdą następną minutą chowało się za budynkami, rozświetlając je swą różnokolorową barwą. Stał na placu niedaleko siedziby Szóstego, wpatrując się swymi tęczówkami na drewnianą scenę, na której aktorzy wykonywali właśnie jedną ze śmieszniejszych scen przedstawienia. Salwa śmiechu wydobyła się z jego krtani w tym samym czasie, co reszty publiczności. Jeden ze starszych mężczyzn, siedzący kilka rzędów przed nim, zmienił pozycje, pochylając głowę nieco do przodu. W tej samej chwili swoimi jasno niebieskimi tęczówkami, które były niejeden raz porównywane do przejrzystej wody w morzu, dostrzegł granatowowłosą kobietę. Tuż obok niej siedziała jej młodsza siostra – Hanabi. Kącik jego ust uniósł się ku górze, widząc, jak obie się śmieją. Nagle na niedalekim dachu dostrzegł zamaskowaną sylewetkę, która następnie przysiadła na dachówkach, chcąc w spokoju również obejrzeć przedstawienie. Kolejne śmiechy rozeszły się po wioskowym placu głównym, na którym przeważnie były rozstawione stragany. Jednak na dzisiejszy dzień ów infrastruktura została nieco zmieniona. Na pobliskich budynkach wisiały czerwone lampiony rozświetlane przez świece w ich wnętrzu. Blond-włosy mężczyzna westchnął, chcąc objąć wzrokiem kobietę siedzącą na dachu, jak i tą niedaleko siebie. Jednak nie był w stanie tego zrobić, nie z miejsca, w którym siedział. Dwie tak bliskie mu osoby, jednak on nadal błądzi jak ślepiec nie wiedząc, co uczynić dalej. To jakby wysłać swój rozsądek z sercem by stoczyły walkę na śmierć i życie. Mimo iż jest silnym ninja szanowanym przez swoją wioskę, nie zrobi tego. Nie chcąc rozmyślać nad tym dalej, powrócił do przedstawienia, które niedługo dobiegnie końca. Czas i jego zmienił. Przychodziły momenty, że kolejny raz zachowywał się dziecinnie z przeróżnych powód, lecz teraz owa frekwencja była o wiele niższa.
Kobieca sylwetka biegła po dachach swej rodzinnej wioski. Gnała ku jej centrum. To dziś jest  rocznica pamiętnego dnia, w którym kilka lat temu została zakończona głośna wojna. Wojna, która zaczęła się tu, przenosząc się na ziemie innych krajów. Nagle zatrzymała się na skraju budynku, spoglądając szmaradowymi tęczówkami poprzez ceramiczną maskę ANBU na tłum zebrany na placu. Miała idealny widok na wszystko z lotu ptaka. Widziała, jak języki ognia bawią się w lampionach. Owe święto było obchodzone co rok. Minęło siedem długich lat. Wszyscy, jakich znała, zmienili się. Ich charaktery nie były już te same jak kiedyś. Ta dziecięca niewinność przeminęła. Podkuliła lekko swe nogi, zasiadając na ciemnych dachówkach. Kątem oka dostrzegła, że przyjaciel dostrzegł jej obecność. Nie przejeła się nim. Z kabury wyciągnęła średniej wielkości buteleczkę wypełnioną alkoholem. Chwyciła również za kunai, którym następnie rozcięła materiał swoich spodni na lewej nodze tuż po udo. Maskę pantery ściągnęła z twarzy, chcąc choć na chwilę móc oddychać normalnym powietrzem. Na jej twarzy było widać trud przebytych kilku ostatnich misji jak i opaskę, przysłaniającą ukośnie jej czoło. Nie oszczędzała ani siebie, ani własnego ciała. Odkręciła butelkę, po czym wylała 1/4 jej zawartości na swoje udo, gdzie  znajdowała się rana dużej wielkości. Syknęła z bólu, następnie zacisnęła mocno zęby. Przyjrzała się bliżej ranie, robiąc przy tym grymas zniesmaczenia na twarzy. Była poważniejsza niż przypuszczała. Niechętnie ściągnęła z prawej ręki skórzaną rękawiczkę. Z wewnętrznej części jej dłoni zaczęła wydobywać się fioletowa chakra; niespotykana chakra. Medyczne ninjutsu, które sama wymyśliła, zamieniając swoje ciało wiele razy w chodzący eksperyment. Wolną ręką raz jeszcze chwyciła za butelkę, następnie przyłożyła ją do ust, wypijając do końca sake. Nowe życie, nowa osobowość, nowe pragnienia i, przede wszystkim, brak zawahania. Balansowanie na krawędzi, chcąc chronić nację Kraju Ognia. Nawet za cenę własnego życia. Prawa ręka Szóstego Hokage, pani kapitan ANBU, budząca krew w żyłach swych podwładnych. Osoba o wielkich kompetencjach, jednak myśli zostawia tylko dla siebie, nie dzieląc się nimi z nikim. Przynajmniej do czasu... Po kilku minutach przedstawienie się skończyło, a mieszkańcy wioski zaczęli kierować się na niedaleki drewniany parkiet, chcąc w pełni świętować swą wolność sprzed kilku lat.
Miejsce oddalone od ukrytej wioski o kilkaset kilometrów. Pomieszczenie, w jakim się znajdował, nie było dużych rozmiarów. Siedział przy biurku znajdującym się przy oknie. W pokoju panowała istna ciemność. Jedynie blask księżyca w pełni, który wpadał przez duże okno, oświetlało sylwetkę kruczowłosego mężczyzny. W dłoni trzymał pióro, znaczące czarnym atramentem znaki na zwoju. Tuż przed nim stała dwójka zaufanych mu osób. Kobieta, a obok niej mężczyzna. Zielonowłosa i seledynowowłosy. Podniósł swój srogi wzrok na nich, lustrując ich uważnie. Bez wachania wyciągnął dłoń przed siebie, podając im zapięczętowany zwój. Nie odezwali się ani słowem: doskonale wiedzieli, co mają teraz robić. Ich zadanie się rozpoczęło. Zadanie, jakie w niedługiej przyszłości zmieni wszystko. Przychodzi okres wielkich zmian, na które nie wszyscy będą skorzy przystanąć. Warga kruczowłosego drgnęła lekko, po czym machnął dłonią. Owa dwójka zniknęła sprzed jego oczu w tej samej chwili. Byli jak psy na posyłkę, jednak nie argumentowali tego. Dobrze wiedzieli, że żyją tylko i wyłącznie dzięki spadkobiercy Sharingan, tylko jemu są i będą posłuszni. Uchiha oparł twarz o dłonie, wbijając wzrok w drewniane biurko. Nagle kare tęczówki, jak za zawołanie, zmieniły się – uaktywnił swoje kekkei genkai. Nowe cele pojawiły się w jego życiu i, tak jak samo z zemstą, nie podda się, będzie walczył do samego końca, niszcząc wszystko, co stanie mu na drodze.
Dłonią chwycił za wypełnioną wodą szklankę. Czytał tekst na dokumentach dzisiejszego dnia. Co chwilę przerzucał szarawe stronnice, coraz bardziej pogrążając się w nudnej lekturze. Prawdopodobnie był teraz jedyną osobą, która nie świętuje w rodzinnej wiosce, lecz mu to nie przeszkadzało. Upił łyk wody, a następnie odstawił szklane naczynie na bok. Po chwili jego ręce zaczęły niespodziewanie trząść się. Źrenice rozszerzyły się ze zdziwienia. Nie wiedział, co się dzieje. Zerwał się ze swojego fotela, ale w tej samej chwili upadł na ziemie. Czuł, jak zaczyna brakować mu powietrza. Dusił się. Oddech stawał się bardziej niespokojony. Serce przyśpieszało z każdą nową sekundą. W uszach dudniły mu wskazówki zegara. Obraz przed oczyma zaczął rozpływać się, oddalać od niego, jakby znalazł się w środku gęstej mgły. Wyciągnął dłoń w kierunku biurka, na którym stała szklanka z wodą. Nie mógł jej dosięgnąć. Dopiero teraz zorientował się, co się wydarzyło. Sabotaż. Najwierniejsza osoba, postanowiła zdradzić.

- Przeklęta - wycharczał, po czym zaczął łapać łapczywie powietrze, modląc się, by ktoś raczył wejść. Jednak tak się nie stało. Nie dziś. Wszyscy są na placu. Jego dłoń zaczęła opadać na ziemię. Oddech nie uspokajał się, słabł co chwilę. Nagle jego parametry życiowe ustały. Powieki nie drgały, były na wpół otwarte, usta lekko rozchylone, dłoń wyciągnięta w stronę jednej zwykłej szklanki, w której znajdowała się trująca substancja. To jego koniec. Śmierć i jego dopadła.

No comments:

Post a Comment

Szablon wykonała Anaya